Nowi przedsiębiorcy stają przed o wiele większym wyzwaniem niż ci, którzy startowali z własnym biznesem 30 lat temu.
Problem zasadza się na wolnokonkurencyjnym rynku, gdzie liczba firm, a tym samym produktów i usług ciągle wzrasta.
Dane GUS pokazują, że w I kwartale 2019 r. odnotowano 95 300 rejestracji podmiotów gospodarczych. Daje to o 4,3 proc. więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
Przy takiej konkurencji trudno o zakładanie, że nisza zapewni nam długofalowy sukces. Szybko pojawią się bowiem gracze, którzy podchwycą nasz pomysł lub inna firma zaoferuje jeszcze lepsze rozwiązanie.
Możliwe jest jednak uniknięcie tego, że nasz biznes okaże się zupełnym niewypałem. Wszystko za sprawą Minimum Viable Product (MVP).
Konkurencyjny rynek
Przybliżę problem konkurencyjności na przykładzie Ubera, który wszedł na rynek w 2009 r. Tanie przejazdy za pomocą aplikacji mobilnej były pierwszą tego typu usługą, nic więc dziwnego, że szybko zyskała ona globalny zasięg.
Nie wszyscy jednak wiedzą, że od początku swego istnienia Uber rok do roku generuje wyłącznie straty. I tak na przykład w ciągu ostatnich pięciu lat jego skumulowana strata osiągnęła 12 mld dol.
Przedsiębiorstwo chwali się tymczasem rosnącymi przychodami, tylko czy rzeczywiście są powody do dumy? 11,2 mld dol. osiągnięte w 2018 r. wciąż oznaczają przecież ujemny bilans.
Wynik Ubera byłby o wiele lepszy, gdyby nie to, że z czasem na rynku pojawiła się wyraźna konkurencja. Decydując się na dotarcie w Polsce z jednego punktu do drugiego, mamy do wyboru Ubera, Free Now (myTaxi), Bolta, a nawet elektryczną hulajnogę.
To oferta dla naszego kraju. Tymczasem w Chinach czy Indiach największy kawałek tortu zgarniają nieznane u nas usługi Didi i Ola, podczas gdy Uber pozostaje w ich cieniu.
Dochodzimy więc do problemu sprzedaży produktu – nie ważne, czy fizycznego, czy też produktu cyfrowego. Według ekonomii klasycznej popyt i podaż są na tym samym poziomie; towarów i usług nie jest ani za dużo, ani za mało. Zgodnie z tym modelem Uber rządziłby na rynku, a klienci nie stawaliby przed uciążliwym wyborem: pojechać Uberem czy Boltem?
Dzisiejsza wolnorynkowa gospodarka wygląda jednak zgoła inaczej, a poszczególne rynki co pewien czas dotyka problem nadpodaży.
Przykładem jest nawet nadpodaż usług medycznych, które są finansowane ze środków publicznych, o czym przekonują rządzący. Powstał więc projekt dotyczący inwestycji w ochronie zdrowia, który miałby wyeliminować problem.
MVP kluczowy dla biznesu
To wszystko nie oznacza jednak, że planowanie biznesu nie jest możliwe. Są pewne rozwiązania, mogące zredukować ryzyko porażki. Przytoczę przykład IBM. Gigant informatyczny zastanawiał się przed laty nad wprowadzeniem na rynek systemów sterowanych głosem.
Firma przeprowadziła najpierw eksperyment, a jego uczestnicy nie wiedzieli, że ich polecenia wykonuje żywy człowiek, nie zaś maszyna. I choć „komputer” rozpoznawał wszystkie komendy, to ochotnicy byli niezadowoleni. Stwierdzili, że wolą obsługę za pomocą klawiatury i myszy. Tak przedsiębiorstwo uchroniło się przed nieudaną inwestycją.
Działanie IBM odnosi się do terminu MVP (Minimum Viable Product), w którym chodzi o walidację produktu, który nie jest jeszcze gotowy. Jeżeli okaże się, że nie przypadł on do gustu klientowi, nie poniesiemy większego kosztu i skupimy się na innych rozwiązaniach.
A gdyby okazało się, że nasza propozycja dobrze rokuje, możliwe jest szybkie rozpoczęcie pracy. Co prawda nie ustrzegnie nas to przed konkurencją, która jeśli nie dziś, to pojawi się jutro, ale wyraźnie zminimalizuje ryzyko porażki. W wypadku MVP kluczowe jest, by włożono minimalny wysiłek i minimalne pieniądze na etapie przedstawienia pomysłu klientom.
Zappos – sklep, który został kupiony przez Amazona za 847 mln dol. – także zastosował MVP. Jego założyciel, Nick Swinmurn, fotografował buty w lokalnych sklepach, a następnie publikował zdjęcia na swojej stronie z ofertą sprzedaży.
Gdy klient dodawał do kosza buty, Swinmurn kupował w sklepie towar i go wysyłał. W ten sposób sprawdził, czy jego oferta cieszyłaby się zainteresowaniem. I zrobił to jeszcze przed wystartowaniem całej machiny sprzedażowej, gdzie niezbędne byłyby m.in. umowy z dostawcami.
Naprzeciw potrzebom klienta wychodzą dziś przedsiębiorstwa typu software house, które oferują Minimum Viable Product. Dostarczają produkt z kluczowymi funkcjami. Już demonstracyjna wersja systemu pozwala klientowi na zorientowanie się, czy ma do czynienia z tym, czego szuka.
Jest to zwłaszcza ważne w obecnym zalewie cyfrowego produktu – i produktu jako takiego, którego wybranie nastręcza dziś wszystkim dużych problemów.
Pomysł na produkt cyfrowy: ułatwienie wyboru
Nic więc dziwnego, że tak dużą popularnością cieszą się obecnie strony www, aplikacje webowe lub mobilne, które ułatwiają konsumentowi dokonanie wyboru. Warto o rozważenie uderzenia w ten właśnie segment, który wciąż nie został jeszcze w pełni zagospodarowany.
Jakie „apki” są godne polecenia? Zdrowe Zakupy mają ocenę 4,6/5 w Google Play. Aplikacja pozwala na zeskanowanie kodu kreskowego produktu, by sprawdzić, jak jego składniki oddziałują na nasz organizm.
Zdrowe Zakupy posiadają w swojej bazie ponad 300 tys. produktów. Co więcej, możliwe jest wskazanie składników, które są dla nas szkodliwe: alergeny, gluten czy cukry proste.
Nie zapominajmy przy tym o wielkim sukcesie polskiego start-upu ZnanyLekarz.pl (za granicą DocPlanner), który pozwala na weryfikowanie lekarzy i umawianie wizyt – w skali globalnej liczba tych ostatnich osiąga miesięcznie już 1,5 mln. To zarówno aplikacja dla lekarzy, jak i pacjentów.
Z kolei w wypadku rezerwacji hotelu czy pokoju z pomocą przychodzą Booking i Airbnb, które obecnie ze sobą konkurują: Booking pokazuje użytkownikom także prywatne apartamenty, a Airbnb włączył do oferty pokoje hotelowe. To dobre przykłady walidacji pomysłu, o czym była mowa nieco wyżej.